JESTEM TU I TERAZ.





Chyba nareszcie dojrzałam do tego, by poza gronem rodziny i przyjaciół wyjawić to, co się ze mną działo przez ostatnich pięć lat. Nie wszyscy wiedzą, nie wszyscy znają, ale czuję, że chcę o tym opowiedzieć. I ostrzec.


Odkąd tylko sięgam pamięcią, zawsze byłam małą, pulchną kluską. Pyzata buzia, grubiutkie rączki i nóżki, beznadziejna kondycja. Sport był moim wrogiem. Miałam nadwagę, na szczęście nie byłam otyła, ale i tak czułam się z tym źle. Zdrowie również na tym cierpiało.

W przedszkolu jakoś tego wielce nie odczułam, a jeśli ktoś docinał, umiałam się odpłacić. Zawsze byłam pyskata i nadal mi to zostało. W podstawówce jednak stanowiłam obiekt drwin i żartów, które niekoniecznie były dla mnie zabawne i przyjemne. Dobrze się uczyłam, ładnie ubierałam, niczego mi nie brakowało, choć w domu się nigdy nie przelewało, z ledwością starczało do "pierwszego". Zawsze z książką. Udzielałam się po lekcjach, chodziłam także do szkoły muzycznej, nie miałam więc czasu na głupoty. Pilna, systematyczna. Cicha i nieśmiała. Jednym słowem idealna ofiara. Nie umiałam się bronić, nie znałam przemocy psychicznej, bo do tej pory nigdy jej nie doświadczyłam. W twarz mówili mi, jak mnie lubią, za plecami - pokładali się ze śmiechu. Zazdrość? Możliwe, wtedy jednak uważałam, że to ze mną coś nie tak.

Jako jedynaczka nie rozpieszczano mnie. Mama zachorowała na raka, kiedy byłam w drugiej klasie podstawówki, zaczęła mnie przygotowywać na najgorszą okoliczność. Uczyła mnie samodzielności, była wymagająca i nigdy nie odpuszczała. Wiele razy płakałam, że nie potrafiłam zrobić czegoś tak idealnie jak ona. Wieczny rygor, żadnego odpuszczania. Niezła szkoła.  Ale jestem jej wdzięczna, bo dzięki temu umiem o siebie zadbać, poradzić z przeciwnościami losu i nie daję się zwariować. Kiedy nie mogę już podołać, przypominam sobie jej siłę - przeszła trzy operacje, dziesięć razy chemioterapię, która nadal trwa, gdyż rak co roku się odradza. I choć od jakiegoś czasu nie mamy ze sobą dobrego kontaktu, a nasze drogi wyraźnie biegną w inną stronę, choć nie potrafię powiedzieć jej, ile zyskałam, nie umiem się ugiąć i pierwsza podać ręki na zgodę, szanuję ją i jej starania.

Pomimo tego wzorca i siły, jaką już miałam sama, nie udało mi się odeprzeć ataków nieprzyjaciół. Zresztą przyjaciół nie miałam nigdy. Zaczęłam dojrzewać, wszystko docierało do mnie bardziej i stanowiłam dość podatny grunt, by zasiać ziarno nienawiści.Na początku gimnazjum chciałam wszystkim udowodnić, jak się mylą. Nie sądziłam wtedy, że może to zajść aż  tak daleko.

Początkowo nie było to nic nadzwyczajnego. Odstawienie słodyczy, zmniejszenie porcji, więcej ruchu. Jednak, gdy to przynosiło rezultaty, chciałam więcej i więcej.Przestałam jeść, piłam jedynie wodę i hektolitry kawy, katowałam się na skakance. W jednym palcu miałam wszystkie możliwe diety, całą tabelę kalorii i różne porady, jak łatwo i szybko tracić na wadze. Garściami łykałam odchudzające specyfiki, które jedynie rozstroiły moją wątrobę. Chciałam więcej i więcej, aż zatraciłam granicę.

Przez wakacje między podstawówką a gimnazjum schudłam 20 kg. Nikt nie mógł mnie poznać, wszyscy zachwycali się moją figurą, co łechtało mnie i powodowało, że nakręcało jeszcze bardziej. Skończyło się na tym, że pilnowano mnie podczas jedzenia w szkolnej stołówce, kanapki spożywałam u psychologa szkolnego i zakazano mi wysiłku na wuefie. To na nic. I tak oszukiwałam, a jeśli się nie udało, wszystko wypociłam, katując się kilkugodzinnymi ćwiczeniami w domu.

Wychudzona, słaba i zbyt zdeterminowana, pragnęłam uczyć się w innym mieście. Batalie przeprowadzone z rodzicami do dziś powodują u mnie płacz. Wylane łzy, przerażające kłótnie, wyrzucanie dokumentów aplikujących do liceum... W tajemnicy złożyłam papiery i nie było już odwrotu. Chciałam uciec od dotychczasowego życia. W międzyczasie również małżeństwo rodziców wisiało na włosku, problemy w domu oddziaływały na mnie bardzo mocno. Stałam się nieufna, smutna i rozdrażniona. Nie miałam siły na radość.

W liceum rzucił mnie chłopak, byłam w nowym mieście, pomiędzy nowymi ludźmi. Nie mogłam sobie z tym poradzić. Pogrążałam się jeszcze bardziej, aż osiągnęłam 38 kg, najniższą wagę w całej historii. Zagrożono, że wyrzucą mnie ze szkoły - w końcu nikt nie chciał mieć na sumieniu anorektyczki, prawda? Na szczęście psychologiem była młoda dziewczyna, z którą złapałam bardzo dobry kontakt. Żadne inne terapie, groźba ośrodka, psychotropy i próby ogłupienia mnie czy inne spotkania z dziwnymi ludźmi nie były dla mnie niczym przyjemnym, a do tej kobiety przychodziłam sama, regularnie i cieszyłam się z tych wizyt. Ponadto zdobyłam przyjaciół, którzy pomogli mi się wydostać z tego dołka. Nadal trzymamy się razem i wiem, że tak zostanie.

Dziś, zaczynając studia, z lekką nadwagą, czuję się sobą. Taką, jaką powinnam być, prawdziwą, szczęśliwą. Jestem szalona, mam mnóstwo energii, śmieję się non stop - kiedyś nie miałam nawet siły na nikły uśmiech. Jeżdżę na rockowe, metalowe koncerty i czuję, że żyję. Motto? "Żyję chwilą, ryzykuję i niczego nie żałuję!"

Czuję też wstyd przed samą sobą i choć wiem, że jestem na prostej, udało mi się przezwyciężyć własne lęki i słabości, mam też świadomość, ile straciłam. Upadło moje zdrowie, kondycja, zdolności uczenia się, wszystko. Przepłakane noce, oddalenie się od rodziny, zaniechanie kontaktu ze starymi znajomymi. Wszystko odbiło się czkawką. Nie mam żadnych zdjęć z tamtego czasu, bo gdy jeszcze jakiś czas je oglądałam, zbierało mi się na płacz.

Z drugiej strony cieszę się, że to przeszłam, choć pewnie brzmi to dość naiwnie. Stałam się dojrzalsza, pewniejsza siebie, otwarta na ludzi, odważniejsza i potrafię cieszyć się każdą chwilą. Czerpię życie garściami i nie odmawiam sobie niczego. Lata wyrzeczeń, katowania samej siebie dziś są tylko złym snem. Nie przywiązuję wagi do przyziemnych spraw i kieruję się sercem. Pozwalam sobie na popełnianie błędów i naprawianie ich. Wiem, że mam siłę, aby po upadku powstać.

Anorektycy są perfekcjonistami w każdym calu. Pedantyczni, chorobliwie wyczulenia na nieprawidłowości, nienawidzą, kiedy ich plany nagle ulegają zmianom. Cenią sobie porządek wszechświata i nie tolerują tego, że coś nie jest po ich myśli. Każde spojrzenie w lustro kończy się kolejnymi ćwiczeniami, głodówką czy podobnym, a każde wejście na wagę to strach. Wydaje się to chore, bo takie jest. Byłam CHORA i umiem się przed sobą przyznać do tego. Nie było mi jednak tak łatwo, jakby się wydawało. Anorektycy mają też to do siebie, że są bardziej wrażliwi i uważniejsi, widzą zdecydowanie więcej od innych i mają zdolność do szybkiego interpretowania zamiarów (niekoniecznie trafnie).


Jeśli widzicie, że ktoś unika jedzenia, chudnie w oczach, nie ma energii i jest rozdrażniony - reagujcie koniecznie! Mogą być to symptomy choroby. To samo, gdy ktoś przesadnie dużo rozmawia o szczupłej sylwetce i wciąż się pyta, czy wygląda jak ktoś tam... To typowe zachowanie, na które warto zwrócić uwagę. I nie wolno nic zakazywać, niczego wmuszać, ale ze spokojem, podstępem próbować pomóc.

Droga do wyleczenia jest trudna i żmudna, chociaż i tak nie można by tego nazwać wyleczeniem - raz zachorowawszy na chorobę psychiczną, a jedną z nich jest właśnie anoreksja (jadłowstręt psychiczny), już zawsze jest się w kręgu zagrożonych i podatnych na inne tego typu schorzenia. Lepiej zapobiegać niż leczyć, a w tym przypadku czasem na leczenie może być za późno. Mnie się udało, ale są setki tych, którzy oddają się otchłani śmierci, nie otrzymawszy na czas pomocy.
 
I co ważne! Anoreksja to nie typ figury! Nawet jeśli dziewczyna nie wygląda, a zachowuje się dość nietypowo, warto zareagować!



W trakcie choroby założyłam bloga W KUCHNI KARMEL-ITKI. Ale dlaczego właśnie kulinarnego? Zdarza mi się o nim opowiadać, jako że to mój "terapeuta". W czasie wzmożonych stanów depresyjnych, towarzyszących anoreksji, gotowanie mnie odprężało i pozwalało zapomnieć o dolegliwościach. To też był sposób na oszukiwanie. Zawsze gotując obiad mówiłam, że jadłam zaraz po przyrządzeniu, co rzecz jasna było kłamstwem. jednak po pewnym czasie zaczęło to mnie pasjonować coraz bardziej. Dodatkowo zawsze uwielbiałam fotografować. Może mistrzem nie jestem, ale liczyło się samo robienie zdjęć, próba uchwycenia chwili w pamięci aparatu. Wszystko się jakoś połączyło i stało się moją furtką do zdrowia.

Dziś jestem tu i teraz. Szczęśliwa. I żywa.


Pozdrawiam,
Karmel-itka



Komentarze

  1. Bardzo się wzruszyłam...gratuluję siły i życzę samych radosnych chwil...

    OdpowiedzUsuń
  2. Karmelitko, fajnie że to z siebie wyrzuciłaś. Jesteś młoda i wiele jeszcze przed tobą. Jesteś dzielna , masz dużo siły i wierze że masz to złe juz za soba i TO nigdy nie wróci. Kochaj siebie , przeciez nikt nie jest doskonały. Powodzenia :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję Ci za te miłe słowa. Mam nadzieję, że TO wyrzuciłam z siebie na zawsze.

      Usuń
  3. Ponoć " co nas nie zabije, to nas wzmocni " ....serdeczności Kochana!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam nadzieję, że to prawda! aktualnie chyba tak. Zobaczymy, co przyniesie życie.

      Usuń
  4. Nawet przez myśl by mi nie przeszło...odbieram Cię jako sympatyczną, pełną pasji i energii dziewczynę. I oby tak zostało:-) No tak, ale ja Cię poznałam już po tych przykrych przejściach.Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo niewielu wiedziało :) miło mi, że tak mnie postrzegasz i mam nadzieję, że już się to nie zmieni. A jeśli już, to tylko na lepsze!

      Usuń
  5. Trzymaj się Kochana ciepło! Teraz już musi być lepiej!

    OdpowiedzUsuń
  6. Och kochana - choć niech Cię przytulę. Jesteś Wielka - wiesz - uwielbiam Cię, Ciebie, Twój blog, Twoje zdjęcia, Twój sposób pisania, Twoje wzloty i upadki. Wiele można się od Ciebie nauczyć, więc Jesteś Autorytetem ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tatiano, po prostu... zamurowało mnie! Nie sądziłam, że tak jestem postrzegana. Dziękuję..Tylko tyle mam siłę powiedzieć. Takie głupie dziękuję za tyle niesamowitych słów. Nie uważam się za autorytet, ba, nawet nie myślałam, by kiedykolwiek nim zostać. Wirtualnie Cię przytulam. Jesteś wspaniała, choć znam Cię zaledwie z internetu, ale emanujesz taką energią! Aż mnie się udziela. Dziękuję.

      Usuń
    2. Również dziękuję, cieszę się , że mogę się czymś z Tobą podzielić.
      Masz świetne pióro - o tym zapomniałam poprzednio, może napiszesz książkę?

      Usuń
    3. Kiedyś próbowałam, ale wszystko trafiło do kosza. Dziś znów o tym myślałam i coraz bardziej mnie to korci. Ale nie mam czasu :) i dziękuję za docenienie mojego pisania.

      Usuń
  7. Twoją hostorię znam z autopsji. Uważam, że aby docenić to, co się ma, czasem trzeba się odbic od dna. Obie to zrobiłyśmy i choć juz zawsze będziemy naznaczone piętnem anoreksji, to liczy się to że żyjemy! Silniejsze niż kedykolwiek! Jestes bardzo wartościową osoba nigdy o tym nie zapominaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. maviko - dziękuję Ci za te słowa, znaczą dla mnie naprawdę wiele. Trzeba żyć, nie ma wyjścia! I dopiero teraz widzę, jakie to życie może być piękne. Musiałam tyle stracić i upaść nisko, aby to zrozumieć.

      Usuń
  8. Karmelitko, bardzo Ci gratuluję powrotu do zdrowia i odwagi, że potrafisz o tym szczerze mówić! Myślę, że swoją postawą możesz pomóc wielu młodym osobom... Zawsze w gorszych chwilach pomyśl jak wiele osiągnęłaś.... a nie wszystkim jest to dane.... Zdrówka i radości Ci życzę! Pozdrawiam :)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chciałabym, aby młodzi ludzie z tym problemem czuli, że nie są z nim sami. Ja musiałam walczyć sama, dopóki nie poznałam Pani psycholog ze szkoły. Ale wiem, że wielu ginie z samotności.

      Usuń
  9. Myślę, że prawdziwy sens Twoich słów zrozumieją tylko osoby, które przeszły to samo, jestem jedną z nich.
    Gratuluję odwagi opisania, przyznania się publicznie i siły jaką masz w sobie.
    Mam ochotę Cię mocno przytulić, pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emilia - chciałam, by zrozumieli to wszyscy, ale masz rację, najbardziej dotrze to do tych, którzy raz upadli i podnoszą się..

      Usuń
  10. Na początku blogowania za przyjaźniłam się on line z dziewczyną z podobnymi problemami. Ona rzuciła blogowanie, bo zbyt wiele myślała o jedzeniu - widać są różne metody. Ważne, że pomogło i z tego bardzo się cieszę :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Post, który może nie jednego ocalić. To temat, o którym się sporo mówi ale ludzie starają się nie widzieć.
    Dzielna z Ciebie dziewczyna!!! trzymam kciuki by niejedzenie nie wróciło i wszystko układało się po Twojej myśli. I za Twoja mamę też, akurat to jak trudno żyć w domu naznaczonym choroba nowotworową wiem aż za dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiem, że staramy się nie widzieć, tak samo jak innych problemów. Dziękuję.

      Usuń
  12. Karmel-itko,
    Bardzo dobrze, że o tym napisałaś i się podzieliłaś z innymi swoją historią. Wiedziałam o Twoich przejściach jak tylko trafiłam na Twojego bloga, czyli pewnie ponad 2 lata temu. Wyczytałam to między wierszami i w myślach Ci kibicowałam. Cieszę się, że najgorsze masz dawno za sobą i wyszłaś z choroby obronną ręką. Dużo zdrowia dla Ciebie i Twojej Mamy.

    Trzymam kciuki,
    E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję, Edyto! Bardzo dziękuję za to ciche wsparcie i trzymane kciuki. jak widać i one miały swój wkład, bo się udało :)

      Usuń
  13. To, że o tym opowiedziałas publicznie musiało Cię sporo kosztować. Gratuluję odwagi. Jesteś fantastyczną dziewczyną, a te doświadczenia sprawią, że będziesz silniejsza. Oby to co złe nie powróciło w gorszych chwilach - życzę Ci wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń
  14. Żyjesz, a to najważniejsze. Gratuluję. Ciesz się życiem, życie piękne jest, choć wiadomo ... :)
    Moja historia jest inna, ale też żyję i uczę cieszyć się tym co mam - każdego dnia.
    Karmel, głowa do góry :) Nie jesteś sama!
    Cieplutko pozdrawiam (i tą twoją panią psycholog też :) )

    Szkat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. powiem szczerze, że dopiero teraz widzę, jak życie może być piękne. Staram się nie przejmować niczym i korzystać. Ale choroba została we mnie i wiem, że tam jest. Wrażliwość i branie wszystkiego do siebie nadal mi zostały.

      Usuń
    2. Bycie wrażliwym może być piękne ale może i zabić - obie to już wiemy, ale obie wiemy, że można wrażliwym być i nie dać się życiu ... Gdzieś czasem smutek i melancholia dopada w koncie człowieka, ale Karmel od czego ma się przyjaciół??? Nie wiem jak u Ciebie - ale ja mam i Oni szybko prostują mi "plecy" :) Troszczą się o mnie i dbają gdy jest ciężko ... Dobrze mieć przyjaciela:) No i wsparcie z zewnątrz (chyba wiesz o czym piszę). Ciepło pozdrawiam i gratuluję.

      Usuń
    3. na początku działałam sama, ale dziś mam trójkę prawdziwych przyjaciół, którzy są w stanie dla mnie rzucić wszystko tak, jak ja dla nich. I gdyby nie oni, pewnie nieraz znów bym zaczęła. Ale to oni mnie trzymają i ochraniają, odpychają zło.

      Usuń
    4. Rozumiem i znam. Prawdziwy przyjaciel to taki, który potrafi dać dobrze po głowie i nieźle po tyłku jeśli zasłużysz i obowiązkiem jest go wysłuchać ... Mogę się nawet na niego pogniewać, cóż słabym i niedoskonałym człowiekiem jestem - jednak w końcu przyznaję mu rację, bo wiem, że chce dla mnie dobrze. Przyjaciel to ktoś przy kim czuję się bezpiecznie mimo, że wylewa na mnie wiadro "pomyj" jeśli zasłużę. Jemu wolno - bo wiem, że robi to w dobrych intencjach, jemu ufam ... Bez niego pewnie też byłabym na swoim dnie :( Kochajmy i szanujmy naszych przyjaciół i bądźmy dla nich dobrzy :) <3
      Samotność, w którą czasem uciekam, w którą się czasem zamykam - jest dobra - ale tylko na chwilę. To taki krótki przystanek autobusowy od zgiełku i hałasu.

      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
    5. Szkatułko, piękne słowa i podpisuję się pod nimi. Ja jednak jestem typem samotnika (tak, wiem, ciężko tak o mnie sądzić, ale to prawda) i dla mnie samotność jest czymś wspaniałym. Kocham moich przyjaciół, robię z nimi szalone rzeczy i śmieję się do łez, ale uwielbiam też mój cichy kąt, w którym jest mi tak dobrze i bezpiecznie. Niestety częściej wybieram tamto miejsce aniżeli przyjaciół, ale przyzwyczaili się i akceptują to :)

      Usuń
    6. Dzięki , ale obie wiemy , że nie o piękne słowa chodzi ... chodzi o nasze życie. I obie już wiemy Karmel, że akceptacja to podstawa, a reszta ... C'est la vie :)

      Usuń
    7. wiemy aż za dobrze. Czy się akceptuję? Z trudnością, ale tak. To nadal walka z samym sobą, ale wiem, że potrwa już do końca życia. Taki urok choroby psychicznej. Ale gdyby człowiek miał zamartwiać się tym, co było, zamiast żyć tym, co jest, zginąłby śmiercią męczeńską.

      Usuń
  15. Podziwiam że miałaś odwagę o tym pisać i dobrze, to znaczy że już "oswoiłaś" temat, życzę Ci zdrówka i apetytu oczywiście! ;-) Jak to mówią nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło...ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  16. Ostatnie zdanie to najpiękniejsza puenta Karmel-itko, dobrze, że jesteś z Nami i potrafisz czerpać z życia całymi garściami, bo to widać - wszędzie Cię pełno! :)
    Czytałam jak rozdział najlepszej lektury, umiesz pisać!
    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miło mi, że podoba Ci się mój styl pisania, to dla mnie wiele znaczy :)
      I dziękuję za te słowa. Podnoszą na duchu i dodają chęci do życia. Gdyby nie przyjaciele, gdyby nie Wy, blogerzy... z którymi łączy mnie pasja i którzy są jak prawdziwa rodzina.. Pewnie nie dałabym rady.

      Usuń

Prześlij komentarz

Cieszę się, że chcesz podzielić się ze mną swoją opinią!